sobota, 3 lipca 2010

ulica tysiąca kwiatów

Wiedziałam, że zanosi się na czytadło, już zanim sięgnęłam po tę książkę. Zrobiłam to więc świadomie, ale stwierdzam (i nie jest to tylko moje zdanie), że gdyby akcja powieści działa się w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, to chyba nie skusiłabym się na jej czytanie. Okrucieństwa wojny pod każdą szerokością geograficzną są takie same. Groza, strach, złość i smutek na ludzkiej twarzy wypisują się podobnie. Powieść więc czyta się łatwo i większość wydaje się jakby znajoma. Różnice zawarte są jedynie w detalach dotyczących japońskich krajobrazów, mentalności i kultury.


"Gdy większość sprawnych mężczyzn dostało powołanie do wojska, ulice wypełniły się tłumem kobiet w różnym wieku. (...) Kobiety stały na rogach i prosiły inne kobiety o dodanie jednego ściegu do przeznaczonego dla członka rodziny senninbari, pasa z tysiącem ściegów z długiego kawałka tkaniny. Obāchan wyjaśniła, że babcie, żony, a nawet małe córki gromadziły się wokół popularnego talizmanu, który miał chronić życie i zdrowie żołnierza. Każdy ścieg symbolizował kobietę, która nim szyła. Po zebraniu odpowiedniej liczby ściegów pasy z tkaniny przekazywano walczącym, żeby chroniły ich przed śmiercią. Ochronne pasy nie tylko dodawały żołnierzom odwagi, lecz także napełniały pozostające w domu kobiety nadzieją, że ukochani do nich wrócą."

Jest kilka plusów Ulicy tysiąca kwiatów, które związane są z japońskimi realiami, kulturą i społeczeństwem. Można dowiedzieć się nieco o sztuce robienia masek teatru Nō i sztuce przypominającej zapasy, czyli o narodowym sporcie japońskim sumo. Dla mnie chyba właśnie te fragmenty były jednymi z najciekawszych. Będąc w Japonii nie miałam, niestety, okazji obejrzeć żadnego turnieju sumo na żywo, a podziwianie treningu zawodników również nie doszło do skutku. Udało mi się natomiast odwiedzić dzielnicę Ryōgoku, w której mieści się hala Ryōgoku Kokugikan, "stajnia" przyszłych zawodników sumo.


Już na stacji natykamy się na kilka oznak, że jest to dzielnica wielkich zawodników sumo. Przed wejściem stoi rzeźba, w głównej hali wiszą ogromne obrazy/plakaty z wizerunkami największych mistrzów, a po okolicy przechadzają się młodzi adepci sumo, których czasem można namówić na zdjęcie. :)




Wracając na Ulicę tysiąca kwiatów - to książka dobra na długie letnie upalne leniwe dni, kiedy już naprawdę nie bardzo wiadomo, co zrobić z czasem. Polecam osobom uwielbiającym czytać długaśne powieści bez zaskakujących zwrotów akcji i zakończenia. :) I dla miłośników sumo, może trochę też. Więcej na stronie wydawnictwa.

(Cyt. za: Gail Tsukiyama, Ulica tysiąca kwiatów, Warszawa 2009, 2. 78-79.)

1 komentarz:

  1. Książka rzeczywiście w sam raz na leniwe letnie dni. Całkiem przyjemna, ale momentami irytująca (za dużo tragedii jak na jedną rodzinę, zdaje mi się).

    Pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń