sobota, 11 lutego 2017

JapanFest w Berlinie



Japońskich festiwali/imprez/dni organizuje się bardzo dużo w naszej części świata. Mają różny charakter, często są to lokalne imprezy, a czasami festiwale o większym zasięgu trwające kilka dni. W Niemczech co roku dużą popularnością cieszy się Japan Day organizowany w Dusseldorfie, na którym miałam okazję być kilka lat temu (do poczytania tutaj). Z kolei w Berlinie od kilku lat miłośnicy Japonii zbierają się na festiwalu Japan Fest. Kilka miesięcy temu postanowiłam, że nowy rok zacznę berlińsko-japońsko, kupiłam bilety na festiwal, a K. z Japonia pełna chochlą zgodziła się mi towarzyszyć. :)


Japan Fest okazał się być bardzo podobny w swej postaci do imprez tego typu. Był więc bogaty trzeba przyznać program artystyczny, trochę cospleyowania (nie znam się na tym, ale poziom chyba był o ogólnie słaby, a i niewiele osób przyszło przebranych), pokazy, warsztaty oraz standy w głównej mierze z japońskimi słodyczami, maskotkami, perukami, mangami etc. A wszystko to działo się  w miejscu o wdzięcznej nazwie Urania. :)



Ciekawa byłam przede wszystkim stoisk herbacianych. Było ich kilka, na jednym królowała nawet herbata z Uji, jednak nie znalazłam nic, co byłoby dla mnie nowe. No może poza mydłem z zieloną herbatą, ale cena była tak zawrotna, że z łatwością zachowałam zdrowy rozsądek. :) Natomiast skusiłam się na napój matcha serwowany przez KAME i to był dobry wybór.






Generalnie chyba najbardziej nastawiłam się na konsumpcję w czasie tego festiwalu niż na kupowanie bibelotów. Wciąż brakuje mi pewnych smaków i mimo że część z nich odtwarzam w domu, to jednak nie wszystkie jestem w stanie - albo z braku umiejętności, albo czasu, albo składników. Albo wszystkiego na raz. :) U KAME skusiłam się jeszcze w czasie trwania festiwalu na meronpana, karepana i anpana. A u NIGI na onigiri z kaczką teriyaki. Z kolei matcha latte nadrabiałyśmy w Starbucksach. :)




Jak wspominałam program artystyczny był bardzo szeroki i obejmował między innymi pokazy sztuk walki (np. kendo, karate, judo), pokazy modowe i koncerty. Najbardziej czekałam na występ Tengu Daiko, bębniarzy, których widziałam kilka lat temu we Wrocławiu. Nie zawiedli - było głośno, rytmicznie i zabawnie.




Między poszczególnymi występami, które nas interesowały, wracałyśmy poszwendać się po piętrach Uranii. K. polowała na Totoro i trzeba przyznać, że niemalże na każdym stoisku jakiś totorowy gadżet był. Maskotki, poduszki, koszulki, kubki, czapki, długopisy... Do wyboru do koloru. K. skusiła się na piękną parasolkę i plecak. Mnie kusił gloomy rekin, ale jakoś nam było nie po drodze. :)



Wśród różnych gadżetów, pierdołek, mniej lub bardziej kiczowatych pamiątek i dziwów, jak bramy torii z klocków LEGO, w oczy rzuciły się nam... pisanki. Prawdziwe wydmuszki z jajek, ręcznie malowane w japońskie motywy. Od Tamagoya. Były również lucky bags, czyli fukubukuro 福袋, elementy wyposażenia wnętrz, yukaty i kimona oraz mnóstwo innych przedmiotów, jednak trochę oklepanych.




Poza wspomnianym występem Tengu Daiko udało nam się zobaczyć jeszcze pokaz szkoły kendo oraz judo, koncert tria Wakon Gakusho oraz koncert Setsuko i chór Benimizu. Między innymi wykonano utwory z Księżniczki Mononoke i Totoro! Panie były przeurocze! Nie wiem, co nas bardziej zachwyciło - choreografie czy stroje, ale całość chwyciła nas za serce. :)



Występ, który chciałam zobaczyć, a który rozczarował mnie bardzo, to performance japońskiej artystki na co dzień mieszkającej w Los Angeles, Miyuki Matsunaga. Tancerka, instruktorka jogi i performeka. Jej program, pod nazwą Geta Dance Art, łączy tradycyjny japoński taniec, taniec współczesny i kaligrafię live. Ciekawa byłam jej występu, niestety nie było to coś, czego oczekiwałam.


Zaczęło się dobrze, od tradycyjnej muzyki i pieśni rodem z teatru noh. Artystka przeszła przez całą salę i pojawiła się na scenie całkowicie zakryta. Kolejne utwory były już dyskotekowo-nowoczesne, a między jednym a drugim powstawały kaligrafie. Ostatnia kaligrafia powstała ze słów rzuconych przez publikę, z których wyszło peace song. Ani muzycznie, ani choreograficznie ten występ mnie nie zainteresował, ani nie zachwycił. Niestety.




W czasie JapanFest można było przymierzyć kimono, spróbować swoich sił w grze na koto, nauczyć się sztuki origami i gry w go, podpatrzeć jak powstaje ikebana oraz japońskie kaligrafie. Jak na wielu takich festiwalach taka japońska tradycja/kultura w pigułce, ale podana dosyć powierzchownie i sztampowo. Każda tego typu impreza jest podobna, być może stąd mój niedosyt, żeby było coś więcej, bardziej, inaczej.

 
Na pewno ten festiwal jest świetną okazją, żeby trochę sobie z japońską kulturą poobcować, przypomnieć sobie niektóre japońskie smaki i poczuć namiastkę Nipponu. Dla mnie takie wydarzenia mają w sobie nutkę nostalgii, bo jednak sprowadzają moje myśli na japońskie tory. Natsukashii... :)


p.s. JapanFest już ogłosił daty na kolejny 2018 rok. :)

2 komentarze:

  1. A, na Tengu Daiko to ja również mogłabym się ruszyć nawet do Berlina ;)

    OdpowiedzUsuń